Nie udało mi się w tym roku być ani na warszawskiej, ani na żadnej Manifie i choć wynikło to z obowiązków służbowych, nie mogę sobie tego darować. Tym bardziej że tegoroczna demonstracja szła ze wspaniałym, bardzo odważnym hasłem – „Aborcja w obronie życia”. Wiem, że dla wielu osób, również ze spektrum transdoświadczeń, aborcja to trudny i często nieprzyjemny temat, ale dla mnie zawsze miała wydźwięk przede wszystkim praw jednostki i – jakby nie patrzeć – także ewentualnych własnych doświadczeń. Jeśli ktoś ma ochotę ugryźć ten temat od strony filozoficznej, polecić mogę książkę „Od zygoty do osoby” traktującej o najbardziej problematycznym aspekcie debaty – tj. potencjalności osobowej po zapłodnieniu.
Tym bardziej było mi przykro w związku z moją nieobecnością manifową, że to kolejny raz, kiedy ta wspaniała demonstracja staje się polem do dyskusji na tematy nie jedynie ciskobiece. W zeszłym roku Fundacja Trans-Fuzja opublikowała w Gazecie Manifowej tekst na temat bycia transkobietą w Polsce, zwracając szczególną uwagę na odbieranie kobiecości jedynie z punktu widzenia ciała, zwłaszcza narządów wewnętrznych i ich funkcji. W tym roku taką szansę miałem ja (tu wielkie podziękowania dla Nat, która mi ją dała!), w związku z czym powstał artykuł „Chorym nieść pomoc bez żadnych różnic”, który stara się (choć niezwykle krótko, co wynika z formatu samej GM) zebrać najważniejsze problemy osób trans (transkobiet, transmężczyzn, osób niebinarnych, transwestytycznych i innych płciowo różnorodnych) w dostępie do usług ginekologicznych.
Oczywiście nie brakuje tam kwestii ekspresji, konieczności przejścia badań, problemów związanych z antykoncepcją, dostępnością do specjalisty nie tylko wyedukowanego, lecz także przygotowanego na różnorodność narządów, który podejdzie do naszych ciał z powagą, zrozumieniem i profesjonalnie, a jednocześnie zobaczy w nas osoby, nie tylko dziwne zjawiska. Dużo na potrzeby tego tekstu czerpałem z badań (chociażby „Transpłciowość a opieka zdrowotna w Polsce”), które miałem świeżo w pamięci po ostatnich przygotowaniach do spotkania eksperckiego Agencji Praw Podstawowych, lecz także (w zasadzie niestety) z własnych doświadczeń poszukiwania dobrej specjalistki.
Specjalistkę taką znalazłem i to całkiem szybko, biorąc pod uwagę, jak często osoby transpłciowe nie są w stanie znaleźć nikogo, kto pomoże im w sprawach zdrowotnych, ale zarówno wcześniej, jak i w międzyczasie (zwłaszcza wtedy, gdy mieszkałem na Słowacji) zdarzyło mi się trafiać w ręce osób, które być może nie powinny z pacjentami pracować w ogóle. Do tej pory na moich ustach gości uśmiech zażenowania, kiedy to polecony mi przez cisbiseksualistkę lekarz prowadzący zarówno ją, jak i jej partnerkę, spędził pierwsze 10 minut rozmowy na próbie wyrysowania sobie, kim w zasadzie jestem, mimo że otrzymał jasny, biologiczny wręcz opis sytuacji. Miałem szczęście, że nie byłem wtedy w gabinecie sam i mogłem liczyć na czyjeś wsparcie. Nie każda osoba może jednak na to liczyć.
Dziś potrzeby osób trans związane z ginekologią są podejmowane przez takie inicjatywy jak Porozumienie Kobiet 8 Marca, ale jeszcze kilka lat temu był to nadal niezrozumiały i naprawdę przemilczany temat. Dlatego w 2010 roku, kiedy Kampania Przeciw Homofobii prowadziła projekt „Przyjazny ginekolog” postanowiłem napisać coś na temat transmęskiego doświadczenia w gabinecie ginekologicznym. Były to ciekawe czasy, kiedy transpłciowe teksty należało zaczynać od wyjaśnienia, kim jest transmężczyzna i skąd to dziwne słowo przyszło. Ja sam sobie zadaje pytania na temat niektórych wyborów stylistycznych takich jak „kobiece ciało”, czy „zmiana płci”. W każdym razie artykuł „Nie tylko dla kobiet” był na pewno jednym z moich ważniejszych i trudniejszych tekstów do opublikowania, właśnie ze względu na kwestię personalnych doświadczeń.
Niestety, wiele z rzeczy, które jako osoby trans usłyszymy w przyjaznym gabinecie (przyjmijmy optymistyczne założenie, że jest ich więcej, niż się nam wydaje), bardzo rzadko ujrzy światło dzienne (choć ja sam chylę czoła przed wszystkimi b/v/loger/k/ami, którzy i które są skłonni opisywać szczegółowo swoje doświadczenia w kontakcie z lekarzami!), dlatego też temat ten często pojawia się na forach internetowych, w miejscach, gdzie można dopytać o swoje problemy zarówno anonimowo, jak i często w bezpiecznym dla siebie towarzystwie. Jakiś czas temu, na jednym takim właśnie forum pojawiło się pytanie na temat ciąży i testosteronu oraz faktycznego ryzyka zapłodnienia związanego z przyjmowaniem hormonów. Oczywiście, sam nie jestem specjalistą ani medycyny, ani endokrynologii, dlatego większość mojej odpowiedzi bazowała na tym, co usłyszałem w gabinecie od specjalistki, która chciała ze mną porozmawiać i najwyraźniej działa w duchu informed consent, co nadal – jak czuję – jest sporą rzadkością w Polsce.
Nic nowego w świecie dostępności do usług zdrowotnych. Nadal potrzebna jest edukacja (co przypomina mi również tekst Jacka Gądka z 2012 roku, w którym wspomina raz o ginekologii i waginoplastyce – „Pomyłka Boga nie zabija seksu”), działalność ogólna na rzecz zmian relacji osoba specjalistyczna – osoba pacjencka oraz dużo, dużo cierpliwość. A dla tych osób transmęskich, które nie mogą czekać na wizytę, bądź chcą wiedzieć natychmiast – istnieje ryzyko zapłodnienia i istnieć będzie, jeśli posiada się jajniki, nawet gdy ustała menstruacja, sam testosteron powoduje atrofię tkanek, co trzeba badać regularną cytologią, i co zwiększa ryzyko infekcji przenoszonych drogą płciową. Ponadto warto się badać na obecność różnych infekcji, dla zdrowia własnego i osób nam bliskich.
P.S. Moja nieobecność na Manifie wynikła z wyjazdu na konferencję świętującą dziesięć lat łotewskiej organizacji na rzecz osób LGBT Mozaika, na której poprowadziłem wykład „Trans Rights and Realities in Regional Perspectives”. Oczywiście nie zabrakło tam problematyki pomocy ginekologicznej dla osób transpłciowych, choć sam odczyt starał się zebrać większość aspektów „niedomagania” rzeczywistości Europy Środkowej i Wschodniej do faktycznych potrzeb osób trans w naszym regionie.
Leave a Reply