Pamiętam dokładnie, kiedy ostatni raz media tak mocno zawrzały na temat książki dla dzieci. Był rok 2009, a prowadzone przez Roberta Biedronia wydawnictwo AdPublic wydało właśnie niezwykłą historię dwóch męskich pingwinów wychowujących razem pisklątko. „Z Tango jest nas troje” albo w wersji oryginalnej „And Tango makes three” było pierwszą pośród kilku wydanych w Polsce historii dla dzieci poruszających tematykę związków jednopłciowych.
Wtedy właśnie rozpoczęła się dyskusja na temat rodzin osób LGBT w przestrzeni publicznej. „Zabieracie naszym dzieciom dzieciństwa” grzmiały niektóre media i także niektórzy rodzice. To symboliczne „zabranie” miało, naturalnie, oznaczać skonfrontowanie dzieci z faktem istnienia rzeczywistości poza niezwykle heteronormatywną przestrzenią bajek, na których wiele i wielu z nas się wychowało.
Wciąż jednak brakowało nam własnej historii, która poruszałaby tematykę transpłciowości czy nienormatywnej płciowości w ogóle (choć mieliśmy takie jak np. tłumaczona „Lalka Williama”, która porusza aspekt płci kulturowej). Za granicą takich książeczek przybywało. Sam przy okazji różnych zakupów sprowadziłem do swojego księgozbioru przeuroczą historię „When Kathy is Keith”, od której przybycia zrozumiałem, że uwielbiam książeczki dla dzieci i chcę mieć ich w swoim otoczeniu jak najwięcej. Szczególnie tych zaangażowanych.
O opowiadaniu autorstwa Marii Pawłowskiej i Jakuba Szamałka dowiedziałem się przypadkiem – z Facebooka. Wśród zdjęć dzieci, psów i jedzenia pojawiła się nagle informacja – „Już jest!”, do której dołączono zdjęcie okładki. Jedno kliknięcie zaprowadziło mnie do opisu książeczki. Trzy minuty później wstukiwałem w sklepie internetowym kolejne cyfry mojej karty. Wiedziałem, że chcę tę książkę jak najszybciej.
Na nieszczęście dopadło mnie mnóstwo pracy, a wcześniej również urlop, który postanowiłem jednak spędzić dalej od transpłciowości niż zwykle, w związku z czym ślimaczek musiał cierpliwie czekać swojego dnia. I dobrze się stało.
Historię poszukiwania tożsamości przez tego sympatycznego zwierzaczka przeczytałem po raz pierwszy w Dzień Ojca, dzień zresztą bardzo dla mnie ważny i pełen emocji. Z ciekawością śledziłem losy Sama, podróż przez las, spotykanie kolejnych zwierząt, które po prostu będąc, pokazywały mu, jak wiele jest różnych sposobów na bycie sobą, tworzenie rodzin i posiadanie dzieci. Zżyłem się z tym małym zwierzątkiem, które dotychczas znałem tylko z lekcji biologii i spotkań po i przed deszczem, kiedy w trakcie spaceru bardziej zerkałem pod nogi niż przed siebie.
Na samym początku historii, gdy Sam nie wie, czy ustawić się w klasie z chłopcami czy dziewczynkami, pomyślałem o każdym transpłciowym dziecku, dla którego właśnie taki kontakt ze społeczeństwem jest szokiem. Gdy okazuje się, że trzeba dokonać wyboru i albo nie wie się, co wybrać, albo nasz wybór jest natychmiast zauważany jako pomyłka. „Jaka pomyłka?” – myślą takie dzieciaki – „Przecież wiem, gdzie mam się ustawić!” Pomyślałem też o swoich własnych doświadczeniach. Mniej jako dziecko, bardziej jako nastolatek. Jak wiele mogłoby poukładać mi się w głowie wcześniej, gdyby właśnie taka książeczka trafiła w ręce moich rodziców, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych.
– To, czy Sam jest chłopcem, czy dziewczynką, to jego sprawa, nie nasza – mówi pod sam koniec historyjki wychowawczyni ślimaczka, pani Okapi, a ja dopijam kawę przez łzy. Cieszę się, że jestem w pracy jeszcze sam. – Gdy już podejmie decyzję, powie nam, jeśli będzie chciał.
Doczytuję do końca i wysyłam wiadomość do Marii. Na początku cztery wykrzykniki. Nie wiem, jak mam inaczej ująć swój zachwyt. Po chwili dopisuję: Przeczytałem Ślimaczka. I się poryczałem. Bardzo ważne jest dla mnie, żebyś to wiedziała. Wymieniamy jeszcze kilka wiadomości, uspokajam się i postanawiam napisać kiedyś o książeczce parę słów. Ale tylko parę – to wspaniała historia. Broni się sama.
„Kim jest ślimak Sam?” czytam nie tylko jako osoba, która interesuje się transpłciowością i w tej tematyce pracuje. Tę cudowną książeczkę przeczytałem przede wszystkim jako ktoś, kto chce w przyszłości założyć rodzinę a swoim dzieciom pokazywać różnorodność naszego świata, z płciową i seksualną włącznie. Dlatego też obok niedawno kupionej książeczki o pupach i „Loraksa” Dr. Seussa to właśnie „Ślimak Sam” zajmie miejsce jako znacząca i niezwykle przydatna lektura. I oby było ich znacznie więcej, gdy wreszcie będę je miał komu czytać.
Leave a Reply