Tytuł niniejszego artykułu nawiązuje do warsztatu, który razem z Rominą Kollárik prowadziliśmy podczas 13th Philadelphia Trans-Health Conference. Wystąpienie No longer transsexuals, not quite dysphoric. Who are we without a diagnosis? (abstrakt dostępny w internetowym archiwum tegorocznej edycji konferencji) miało na celu przede wszystkim zebrać osoby, których doświadczenie może być opisane jako transpłciowe z perspektywy Europy Środkowej oraz zachodniej jako takiej, choć było otwarte również dla osób pochodzących spoza tej perspektywy oraz osób cispłciowych. W bardzo różnorodnej grupie rozmawialiśmy o tym, co oznaczają dla nas znane z ICD-10 kategorie, które żartobliwie zdarza mi się nazywać Klub F64, oraz co będą dla nas oznaczały nowe terminy, wtedy jeszcze będące w fazie domysłów.
Szczególnie ciekawe okazały się spostrzeżenia Abhiny Aher (w 2013 gościni Transgender Me – wydarzenia towarzyszącego Prague Pride, polecam materiał wideo) aktywistki z Indii, której szczególnie bliska była znana nam również z polskiej rzeczywistości perspektywa problematyczności zmiany klasyfikacji, szczególnie w kwestii umożliwienia refundacji zarówno zabiegów związanych z korektą płci, jak i terapii hormonalnej. Inne interesujące głosy – również bliskie polskiej rzeczywistości – to te stwierdzające, że świadomość transseksualności pomaga samym zainteresowanym. Zakwalifikowanie jako przypadłość medyczna może okazać się zaletą w rozmowie coming outowej w konserwatywnej rodzinie, może być także pomocne w samoakceptacji. Z doświadczeń rozmowy z osobami transpłciowymi, choć nie tylko transseksualnymi, zdaje się wyłaniać stwierdzenie: „To się leczy. To świetnie”.
Tymczasem równolegle widzimy kształtowanie się postaw idących w zupełnie innym kierunku. Coraz więcej głosów osób transpłciowych to głosy dumy, naciskające przede wszystkim na chęć bycia sobą, traktujące tranzycję jako podstawowe prawo i konieczność życiową, nie zaś konsekwencję nieuleczalnej choroby. I rzeczywiście tak jest. Tranzycja, możliwość uzgodnienia płci i życia zgodnie z posiadaną tożsamością płciową są prawami człowieka. I to nie tylko w aspekcie aktywistycznej interpretacji. Coraz więcej instytucji międzynarodowych zgadza się co do tego, że możliwość życia zgodnie z własną tożsamością płciową jest podstawowym prawem każdej osoby. Wśród instytucji wspierających taki punkt widzenia wymienić można chociażby Radę Europy, Europejski Trybunał Praw Człowieka czy Organizację Narodów Zjednoczonych. Życie w zgodzie z własną tożsamością nie musi jednakże oznaczać przechodzenia medycznej tranzycji. Wprost przeciwnie wymuszanie na osobie transpłciowej poddawanie się zabiegom i interwencjom medycznym wbrew jej woli jest właśnie łamaniem praw człowieka. Za wymuszanie uważa się również sytuację – znaną poniekąd również w Polsce – w której bez przejścia jakiejś formy interwencji medycznej nie można zmienić oznaczenia płci w dokumentach, a co za tym idzie (przynajmniej w naszym kontekście lokalnym) również imienia i nazwiska.
Przedwczoraj, 18 października, obchodzony był kolejny już Międzynarodowy Dzień na rzecz Depatologizacji Transpłciowości, z którego okazji Fundacja Trans-Fuzja postanowiła wydać długie, ale ważne oświadczenie na temat zapowiadanych zmian w klasyfikacji ICD, tj. ICD-11. Pod oświadczeniem mogę podpisać się nie tylko jako osoba prezesująca organizacji, lecz także jako osoba prywatna. Zaproponowane zmiany wydają mi się z jednej strony zrozumiałe, z drugiej absolutnie przeciwne dotychczasowym tendencjom postrzegania transpłciowości. W tej kwestii szczególnie problematyczne wydaje mi się umieszczanie gender incongruence (płciowej niespójności/nieodpowiedności) w kategorii, która zbierać ma zjawiska kojarzone z seksualnością i płciowością genitalną (sexuality/sex, które wchodzą w kombinację sexual). Być może wynika to z faktu, że pojęcie gender zaczyna się w języku angielskim powoli rozmywać i zastępować to, co do tej pory kojarzyliśmy z sex, tj. opis budowy ciała i jego różnorodnej konfiguracji biologicznej. Jednakże, przypominając sobie różne problemy wynikające z nieodpowiedniości tłumaczeń obecnej klasyfikacji na język polski lub słowacki, obawiam się, że ostateczna wersja polska klasyfikacji ICD-11 (której nie należy spodziewać się wcześniej niż 2020 roku) okaże się również nieadekwatna do rzeczywistości polskich osób transpłciowych. Z niecierpliwością czekam na opublikowanie kryteriów diagnostycznych.
Ciekawe poza tym, jak – jeśli ostateczny tekst nie będzie się różnił od proponowanego – rozwiązany zostanie problem niespójności/nieodpowiedności płciowej dzieci i młodzieży, która również otrzymała swoje własne miejsce w projekcie ICD-11, biorąc pod uwagę, że często zjawisko płciowej różnorodności nie musi wiązać się z byciem transpłciowym dzieckiem. Czy nowa klasyfikacja spowoduje, że dorosłe osoby cispłciowe będą żyły z niejako transpłciową przeszłością z powodu występowania w dzieciństwie i wczesnej dorosłości stwierdzonej medycznie różnorodności płciowej? Gdy weźmiemy pod uwagę, że większość dzieci, u których zauważono płciową różnorodność (wyrażającą się nie tylko poprzez zachowanie, czy ubiór, lecz także poprzez tożsamość) wyrasta jednak na osoby cispłciowe, pojawia się nam ciekawa trudność klasyfikacyjna.
Nie tylko my przestaniemy być transpłciowi czy transseksualni. Niektórym osobom cispłciowym odbierze się, być może, status „pozostających w miejscu” i nietranzycjujących. Cispłciowość zaś stanie się elementem przejścia, nie zaś cechą, którą po prostu się posiada. Zapracować na cis-status brzmi dość absurdalnie, ale z drugiej strony, czy tylko transpłciowa tranzycja musi być naznaczona nieustannym bojem ze światem?
Tak naprawdę żadna nie powinna taka być. I – czego boję się najbardziej – być może osoby przygotowujące klasyfikację nie zdają sobie z tego sprawy i chcąc iść na rękę zmianom społecznym, powodują, niestety, jeszcze głębszą i bardziej problematyczną medykalizację.
Dla osób zainteresowanych procesem tworzenia klasyfikacji – z wersją beta propozycji można zapoznać się również online.
Leave a Reply