…ale nie o wynikach wczorajszego głosowania, mimo że – jak zdaję sobie sprawę – to dość trudne, biorąc pod uwagę ciekawe i (przynajmniej dla mnie) niepokojące sygnały wychodzące z tzw. starej i nowej Unii.
Porozmawiajmy o czynnym prawie wyborczym i dostępie osób zamieszkałych w danym kraju do mechanizmów demokracji. A koncentrując się na szczegółach – porozmawiajmy o osobach transpłciowych i tym jak nasze rozumienie płci (niezapisane – dzięki wszelkim Siłom Wszechświata – w żadnym akcie prawnym), zwłaszcza płci społecznej, wpływa na uczestnictwo w wyborach i możliwości oddawania ważnego głosu na wybraną osobę.
Ilość znaczy wartość?
Zacznijmy jednak od liczb. Od razu przyznam, że w kwestii sprawiedliwości społecznej nie lubię rozmawiać o statystyce, czy też o „ilości”. Podejście ilościowe – tak dobrze znane zwłaszcza osobom trudniącym się aktywizmem i negocjacjami w polityce – należy do konkretnych, choć niesprawiedliwych metodologii (często zresztą używanych jako argument przeciwko interesom mniejszościowym), mianowicie – problemom nadaje się priorytet ze względu na to, jakiej grupy społecznej dotyczą. Wartościowanie grupy społecznej nagminnie wiąże się zaś z ilością, tj. ile osób można uznać za przedstawicielstwo danej grupy. Nie można powiedzieć, aby było to podejście forsowane w każdej grupie politycznej, jednakże istnieje pewnego rodzaju zafascynowanie tego rodzaju statystyką.
Kto decyduje o „globalności” problemu?
Z tej kwestii zdałem sobie znów sprawę podczas konferencji #sex #health #education na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, podczas której wygłosiłem referat poświęcony problematyce transpłciowej seksualność obracający się wokół obserwowanych w Polsce i Europie problemów osób transpłciowych w dostępie do odpowiedniej opieki reprodukcyjnej, edukacji seksualnej, czy niewystarczającej profilaktyki infekcji przenoszonych drogą płciową ze względu na różnorodność cielesną tychże osób.
Moje wystąpienie otrzymało jedno pytanie: „O jak licznej grupie osób mówimy?”. Ze względu na to, że istnieją twarde dane związane z ilością osób korygujących płeć w Polsce, wyjaśniłem, że w kwestii korekty płci mówimy o ok. 90 osobach rocznie, jednakże liczba ta może zdecydowanie wzrosnąć, gdy weźmiemy pod uwagę osoby niedecydujące się na krok prawny, będące długo w tranzycji, nietranzycjujące w ogóle, czy transpłciowe niebędące osobami transseksualnymi.
Niestety, liczba 90 okazała się tak silną i ważną jednostką, że pozostałe tłumaczenia jakościowe, w tym zastanowienie się nad różnymi podejściami metodologicznymi do badań ilościowych (o czym na blogu już wkrótce) zostały zignorowanie, moja odpowiedź zaś skwitowana: „Czyli nie jest to wielka grupa, bo Pan przedstawił to jako problem globalny”. Czy transpłciowość może być rozpatrywana w kwestiach globalnych? Jeśli choć jedna osoba transpłciowa cierpi z powodu tego, że społeczeństwo nie potrafi jej zaakceptować taką, jaką jest – uważam, że tak. Jeśli choć jednej osobie transpłciowej odmawia się przyrodzonej godności, mamy problem. A takim właśnie problemem pozostaje (nie)udział osób transpłciowych w wyborach.
Rzućmy okiem w przeszłość
Kilka lat temu, gdy tematyka transpłciowości dopiero rozkręcała się medialnie, bardzo głośno mówiło się o Rafalali – artystce, środowiskowej celebrytce i społecznej prowokatorce, która zawsze wiedziała, gdzie uderzyć, aby społeczeństwo zwróciło na nią uwagę. Okazja taka nadarzyła się podczas wyborów w 2007 roku, kiedy to lokalna komisja wyborcza odmówiła Rafalali możliwości wzięcia udziału w wyborach ze względu na wizerunek, który nie pasował do posiadanego dowodu osobistego. Ze sprawą można się zapoznać w artykule Podwójna legitymacja dla osób transpłciowych. Zwracanie uwagi na problem przez media nie podobało się jednak każdemu. Mówiono „niech sobie zmieni dokumenty”, „po co wyczynia takie problemy”, „niech się w końcu określi” (do ostatniego argumentu pałam zresztą szczególną niechęcią).
Wytoczony przeciw Rafalali argument dotyczył również ustawy regulującej dowody osobiste, mianowicie spoczywający na osobie posiadającej dany dokument obowiązek przedterminowej wymiany w przypadku gdy jej wizerunek zmieni się w taki sposób, że identyfikacja na podstawie zdjęcia nie będzie już możliwa. Tu właśnie zaczynają się problemy uzmysłowienia sobie, jak (dla niektórych osób oczywisty) zapis prawny może wywołać konsternację u osób, dla których bycie postrzeganym jako ktoś zapisany w dowodzie osobistym nie jest wcale takie oczywiste.
(Jeśli w głowie czytelniczej pojawi się argument przeciw transpłciowości w ogóle, zwłaszcza tzw. argument Napoleona, spieszę donieść, że ta kwestia również znajdzie swoje miejsce na blogu, choć w odpowiednim czasie).
Kto decyduje o tożsamości?
Oczywiste jest, że w życiu posiadamy wiele różnych tożsamości, które w dodatku mogą być na nas nałożone systemowo (tj. odgórnie) i niekiedy również wbrew naszej woli. Niezaplanowane dziecko może wytworzyć kategorię rodzica, co do której w ogóle się nie poczuwamy (sporą rolę gra tu również brak dostępu do bezpiecznej aborcji), społeczne widzenie etniczności może wytworzyć z nas kogoś obcego, mimo że czujemy się częścią polskiej kultury (co bywa doświadczeniem niebiałych Polaków i Polek), u osób transpłciowych zaś to kategoria płci prawnej, kulturowej i tożsamości z nią związanych może być często przez te osoby widziana jako nieodpowiednia, zadana z góry i niesprawiedliwa w stosunku do potrzeb życia jako osoby w społeczeństwie.
I nigdzie ten problem nie staje się tak odczuwalny, jak w kontakcie z instytucjami wymagającymi „potwierdzenia tożsamości”. W tym procesie dochodzi do pewnego dysonansu. Co powinna potwierdzić osoba transpłciowa? Tożsamość nadaną przez system, który nigdy nie pytał ich o zgodę i z którym niejednokrotnie należy walczyć o prawne uznanie? Czy tożsamość będąca nieodwołalną częścią osobowości, do której wgląd ma przede wszystkim sama osoba zainteresowana i to w dodatku po latach przemyśleń, prób odnalezienia się w systemie i konfrontacji z tym, co być powinno według niej, a co według systemu?
Czy w takim razie warto się poświęcać, rezygnować ze swojego „ja” i na czas wyborów założyć maskę kogoś innego, ponieważ tego wymaga system? Czy w obliczu takiego wyboru warto decydować się na pójście procesowi na rękę? Czy tak powinno wyglądać demokratyczne prawo wyborcze?
Idź na wybory! Ale jak?!
Nie znamy odsetka osób transpłciowych, które nie zdecydowały się iść na wybory. Nie wiemy również, czy nie idą ze względu na to, że nie interesuje ich polityka europejska, czy dlatego, że nie ma na kogo głosować. Wiemy za to, że są wśród nas osoby, które nie brały udziały w wyborach z prostego powodu – ich dokumenty nie odzwierciedlają faktycznej tożsamości, mimo że proces jej uznania już od dawna się toczy. Wybór nieuczestniczenia w wyborach nie bierze się zatem zawsze ze złej woli, ale (na przykład) z niechęci do publicznego powiedzenia o sobie, że jest się w trakcie procesu uzgadniania płci.
I powód ten jest absolutnie zrozumiały. Każda osoba transpłciowa ma prawo do prywatności, a w społeczeństwie polskim wielokrotnie podejmuje zintensyfikowane działania, aby tej prywatności nie stracić. Osoby zmieniają miejsce zamieszkania, pracę, często nawet zrywają kontakty z rodziną, jeśli nie jest ona przyjaźnie nastawiona do kwestii uzgodnienia płci. Na prawnej zmianie jednak się nie kończy – dokonanie uzgodnienia płci w Polsce to wielokrotnie ucieczka przed sytuacjami wymuszającymi przedłożenie pełnego aktu urodzenia (który zamiast być wystawiany ponownie, otrzymuje jedynie odpowiednią adnotację o zmianie prawnej), niemożność otrzymania satysfakcjonującej opieki lekarskiej (wliczając w to zwykłe wizyty u internisty) oraz oficjalny brak możliwości zawierania ślubów w obrządku kościoła katolickiego. Mimo to osoby transpłciowe żyją w Polsce, mieszkają, płacą podatki, zakochują się, biorą śluby, wychowują dzieci – wielokrotnie (choć nie zawsze) wiodą takie samo życie jak cispłciowa (i również heteronormatywna) większość. Dlaczego zatem systemowo utrudnia się im uczestnictwo w demokratycznych procesach?
Uznany za najlepszy w kampanii spot Barbary Nowackiej namawia: Głosuj! Głosuj, bo będzie za późno! Ja mimo wszystko zapytam – jak? Jak mamy głosować, gdy nie zapewnia nam się takiej możliwości? Zmieńmy wreszcie procedury uzgodnienia płci i zapewnijmy wszystkim odpowiedni dostęp do decydowania o własnej przyszłości z poszanowaniem ich prawa do prywatności.
(A przy okazji zreformujmy ordynację i przeprowadzanie wyborów jako takich. Do zobaczenia za rok.)
Leave a Reply