Niniejszy tekst zazębia się ze sprawozdaniem z konferencji „Europejskie standardy i dobre praktyki w zakresie korekty płci”, które napisałem jako przedstawiciel Fundacji Trans-Fuzja oraz osoba współodpowiedzialna za wydarzenie. Dlatego też przed lekturą niniejszej notki proponuję zapoznać się z relacją opublikowaną na stronie organizacji.
Post blogowy piszę pod trzema różnymi postaciami – jako osoba prywatna, zainteresowana planami rządu w kwestii uregulowania procedur korekty płci, jako współprzewodniczący międzynarodowej organizacji Transgender Europe zrzeszającej ponad 70 różnych transpłciowych grup w całej Europie oraz jako przedstawiciel Trans-Fuzji, zaniepokojonego sposobem, w jaki korekta płci staje się rozgrywką polityczną. Jednocześnie w niniejszej notce chcę się skupić jedynie na dyskusji, która odbyła się pod koniec wydarzenia oraz zaprezentować pytania do Ministerstwa Sprawiedliwości, na które – co, niestety, niepokojące – nie otrzymałem odpowiedzi.
Uregulowanie procedury korekty płci nie powinno zajmować tyle czasu. Nie powinno również dochodzić do sytuacji, w której propozycje prawne są konsultowane jedynie z lekarzami seksuologami, a za konsultacje ze środowiskiem osób transpłciowych uważa się rozmowę z dwiema osobami. O zaistnieniu takiej sytuacji można było wywnioskować ze słów przedstawiciela Ministerstwa Sprawiedliwości, który podczas wspominania konsultacji rzeczywiście wymienił zaledwie dwa nazwiska, tj. posłankę Annę Grodzką oraz Ewę Hołuszko. Z późniejszych rozmów wynikało jednak, że być może Ministerstwo Sprawiedliwości zmieni jednak zdanie w tej sprawie. Mogło to wynikać również z reakcji na głos dra Dulki, który w swoim wystąpieniu wspomniał, że podczas swojej praktyki spotkał się z około 7000 osób transpłciowych. Jeśli rzeczywiście głos dra Dulki wpłynął na postawę Ministerstwa, oznacza to, że wciąż pozostajemy w sytuacji, w której głos osoby ze środowiska lekarskiego znaczył więcej niż głosy transpłciowe, wliczając w to organizacje działające na rzecz tych osób.
Ze swojej strony powinienem przede wszystkim zauważyć, że wszelkie pytania, uwagi oraz wątpliwości co do projektu rządowego kieruję przede wszystkim do samego Ministerstwa, które – jak nas zapewniano – pracuje nad tematyką korekty płci w zespole eksperckim. Dlatego też zaprezentowane poniżej uwagi kieruję właśnie do wspomnianego zespołu. Podczas konferencji Dyrektor Zespołu Prawa Konstytucyjnego i Międzynarodowego Mirosław Wróblewski zaproponował, aby wszystkie pytania i uwagi przekazane podczas konferencji doczekały się pisemnej odpowiedzi od Ministerstwa Sprawiedliwości do końca listopada. Mam nadzieję, że tak rzeczywiście będzie.
Jeśli zaś chodzi o niepokoje związane z projektem, podczas wydarzenia (miałem szczęście wypowiadać się jako ostatni, co oznaczało więcej czasu na przemyślenie pewnych kwestii) pozwoliłem sobie zauważyć, że Ministerstwo nie powinno dziwić się rozgorączkowanemu audytorium oraz krytyce ze strony obecnych na sali osób transpłciowych. Niestety, konferencja była do tej pory jedyną okazją dla środowiska do wypowiedzenia się na temat projektu ministerialnego. Przyznałem również (szczerze!), że nie zazdroszczę przedstawicielowi przedsięwzięcia, jakiego się podjął, tj. przedstawiania projektu przed tak wymagają publicznością. W odpowiedzi usłyszałem, że w kwietniu w biurze Pełnomocniczki Rządu ds. Równego Traktowania odbyło się spotkanie poświęcone tej ustawie, na którym obecna była chociażby posłanka Grodzka. Jednakże, co warto również zauważyć, dopiero we wrześniu rząd zdecydował się medialnie ogłosić przygotowania do uregulowania kwestii korekty płci, co oznacza, że dla osób spoza środowiska NGO nie było szansy otrzymać żadnych informacji w tym zakresie.
Pytania, jakie postawiłem podczas wydarzenia, odnosiły się głównie do kwestii medyczno-prawnych. Pierwsze z nich skupiło się na problematyce nazewnictwa. Projekt ministerialny wszędzie odnosi się do kwestii transseksualizmu (nawet nie transseksualności), czego nie robi projekt wniesiony przez posłankę Grodzką (tekst ustawy dostępny na stronie Fundacji Trans-Fuzja). Kwestia ta wydała mi się niezwykle istotna, biorąc pod uwagę planowane zmiany w kolejnej edycji Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych (szczegółowo omówię ją przy okazji innej notki), z której termin „transseksualizm” może w ogóle zniknąć. Dlatego też zapytałem, w jaki sposób ministerialne prace odnoszą się do planowanej depatologizacji transpłciowości. Odpowiedź, niestety, skupiła się głównie na kwestii zabiegów chirurgicznych i ich dopuszczalności, nie zaś na kwestii depatologizacji jako takiej.
Kolejną wątpliwość wzbudziło naciskanie na konieczność włączania w procedurę lekarzy prowadzących oraz specjalnej komisji, której zadaniem powinna być weryfikacja przeprowadzonej diagnozy. W związku z tym zapytałem, czy Ministerstwo Sprawiedliwości w swojej pracy bierze pod uwagę standardy opieki na osobami transpłciowymi organizacji World Professional Association for Transgender Health, które zalecają interwencję lekarzy psychiatrów i psychologów tylko wtedy, gdy zmiana roli społecznej wymaga odpowiedniego terapeutycznego (lub medycznego) wsparcia. Zadaniem specjalistów nie jest – jak przekonuje Ministerstwo – chronić ludzi przed samymi sobą, ale pomóc w osiągnięciu satysfakcjonującego poziomu interakcji społecznej, a zatem – zapewnić, aby tranzycja nie okazała się przeżyciem traumatycznym. Mnożenie procedur, niestety, nie zmniejszy traumatyzacji, wprost przeciwnie, może ją zwielokrotnić.
Dwuetapowy proces medyczno-prawny jest niepokojący również z powodu odmawiania osobom transpłciowym możliwości decydowania o własnej tranzycji, dając zbyt wiele przywilejów środowisku lekarskiemu. Z obawy przed takimi nadużyciami pozwoliłem sobie również zapytać przedstawiciela Ministerstwa, dlaczego – skoro podczas prezentacji ustawy wciąż podkreślano bezpodstawne przedłużanie postępowania sądowego – nie zdecydowano się jednak na zaświadczeniach i posiadaniu konkretnej tożsamości (jeśli środowisko lekarskie ma mieć jakikolwiek udział w procedurze), zamiast dodawać do procesu sądowego specjalną komisję. Tutaj, niestety, pozostają te same argumenty, jakoby weryfikacja medyczna miała uchronić osoby niebędące naprawdę transseksualnymi przed złymi wyborami. Podczas dyskusji wielokrotnie podkreślano, że nie istnieją obiektywne sposoby transseksualnej diagnostyki, pozostało to – jak dotąd – bez odpowiedzi ze strony Ministerstwa.
Ostatnie pytanie – które niepokoi mnie najbardziej i które zostało, niestety, zupełnie zignorowane podczas udzielania odpowiedzi – obracało się wokół kwestii rodzicielstwa po korekcie płci, tj. sposobu zapisania transpłciowego rodzica w akcie urodzenia dziecka. Czy mężczyzna rodzący zostanie zapisany jako matka, czy jako ojciec? Czy to oznacza, że projekt ministerialny przewiduje możliwość wprowadzenia zapisywania dwójki rodziców tej samej płci prawnej w aktach urodzenia dzieci? Niestety, bardziej obawiam się o wiele gorszego rozwiązania, na przykład rejestrowania rodzica na stare dane, co de facto oznaczałoby zapisywanie jako rodzica osoby nieistniejącej. Nie wiemy ponadto, jak możliwość posiadania dzieci po korekcie płci (jeśli zostanie zawarta w rozwiązaniach prawnych) wpłynie na opiekę zdrowotną, na przykład ginekologię i położnictwo dla transmężczyzn. Jak dotąd dostęp do tych usług pozostawał problemem i nawet w przypadku zagrożenia życia (tj. nowotworu) transmężczyźni miewali problemy z otrzymaniem niezbędnej pomocy.
Dyskusyjne, niepodniesione jednakże przeze mnie w żadnym pytaniu, pozostaje wymuszanie na osobach transpłciowych rozwodu już na etapie diagnostycznym i przed ustaleniem nowej płci. Zastanówmy się nad tą kwestią (choć, przyznam, jako nieprawnik nie będę udawał, że moje rozumowanie jest prawidłowe).
Jeśli status prawny osoby wnioskującej o korektę płci nie został jeszcze uznany, oznacza to, że wciąż mamy do czynienia z małżeństwem kobiety i mężczyzny, które nadal podlega ochronie i nie może być rozwiązane administracyjnie, gdyż chroni je Konstytucyjna.
Jeśli wprowadzimy przepis umożliwiający rozwód z powodu transseksualności – de facto zrównujemy ją z chorobą i kwestią diagnostyczną (tu dochodzą moje obawy, które wyraziłem podczas konferencji tj. co stanie się, gdy diagnoza transseksualna zniknie a prawo wciąż jej będzie wymagało). Poza tym, przyznam, nie widzę podstawy prawnej dla rozwodu osoby transseksualnej (nie sądzę, abyśmy szli tak daleko, aby udowodnić, że transseksualność automatycznie oznacza rozkład wspólnego pożycia bądź działanie przeciwko dobru dziecka – o ile w małżeństwie urodziły się dzieci).
Jeśli zaś takiego przepisu nie będzie, a rozwód nadal będzie wymagany przed prawnym rozpoznaniem preferowanej płci osoby, oznacza to, że taki przepis będzie albo niezgodny z tekstem Konstytucji, albo przez przypadek wprowadzi definicję mężczyzny i kobiety jako tożsamości przeżywanej, nie zaś statusu prawnego.
Skoro Konstytucja chroni małżeństwo kobiety i mężczyzny, być może powinno być ono rozwiązywane (choć z bólem piszę o takiej możliwości) automatycznie PO przejściu korekty prawnej. I nie powinno być to w interesie osoby, która zdecydowała się na korektę płci, ale w interesie państwa, dla którego Konstytucja stanowi najważniejszy akt prawny.
W każdym razie możemy zgodzić się co do tego, że konstytucyjna ochrona małżeństwa chroni te związku również przed represją systemową. A z taką mielibyśmy do czynienia w przypadku wymuszania rozwodu (co już się, niestety, de facto dzieje).
Kwestie transpłciowe nie należą do najłatwiejszych – co do tego możemy się zgodzić. Niełatwość, nie oznacza jednakże, że można pozwolić sobie na ignorowanie palących potrzeb. Nadszedł czas nie tylko na ustawę regulującą korektę płci, lecz także na stworzenie kompleksowych rozwiązań, pozwalających zakończyć życie osób transpłciowych w prawnej próżni.
Mam wielką nadzieję, że wydarzenie zorganizowane 5 listopada w Biurze RPO okaże się wstępem do dalszej dyskusji, a nasze realne problemy zostaną wreszcie zauważone także w strukturach rządowych.
Leave a Reply