Dlaczego warto zastanowić się nad niepisaniem o literze T, gdy ma się na myśli prawa osób LGB.
W ramach początku chciałbym jasno zaznaczyć, że choć pomysł na niniejszy tekst narodził się jako reakcja na artykuł Pawła Gawlika zamieszczony w serwisie homiki.pl zamierzeniem nie było deprecjonować tezy autora. Wprost przeciwnie – z nieukrywaną ciekawością zapoznałem się z historią opresji osób LGB w niejako sąsiedzkim Polsce światopoglądowo (gdy przyglądamy się z perspektywy wpływu kościoła katolickiego na dyskurs publicznych) państwie, z radością zaś reagowałem na kolejne przykłady fantastycznych zmian w sytuacji osób LGB, które zaszły w Irlandii w ciągu ostatnich lat.
Reakcja dotyczy nieco innej kwestii, tj. kolejnego przykładu pisania o skrótowcu LGBT w rozumieniu przede wszystkim interesów osób homoseksualnych, tj. literek L oraz G. Stanowi zatem pewnego rodzaju uzupełnienie, nie zaś czystą krytykę.
Znów pytamy: dla kogo związki partnerskie?
Czytając o “prawach osób homoseksualnych do zawierania związków”, zamyślam się prywatnie nad swoją własną sytuacją jako osoby spod literki B. Związki partnerskie, będące alternatywą dla heteronormatywnego małżeństwa, to również instytucja pomagająca tym z nas, którzy w przygodzie życia znaleźli osobę tej samej płci prawnej – partnera, partnerkę, osobę bliską.
Prawo do zawierania związków jednopłciowych nie jest jedynie interesem osób homoseksualnych, dlatego też zaczęliśmy właśnie różnicować pomiędzy płciowymi aspektami tych związków, nie zaś seksualnością osób zaangażowanych. Płeć natomast – taką mam przynajmniej nadzieję – traktujemy przede wszystkim na poziomie prawnym i jednocześnie pamiętamy, że literki w naszych dowodach osobistych i paszportach nigdy tak naprawdę nie powiedzą nam, kim jesteśmy. Ale mogą zdecydowanie uprzykrzyć życie.
Pamiętamy również, że prawnie jednopłciowe związki mogą zawierać również osoby heteroseksualne. Jeśli na przykład jedna z osób jest osobą transpłciową, a jej tożsamość płciowa przedstawia się przeciwnie do płci osoby, z którą zawierany jest związek – co będzie stanowiło “wyznacznik homoseksualności” takiej konfiguracji? Nic. Bez względu na prawny i cielesny status tożsamość człowieka to najważniejsza kwestia, która miałaby go identyfikować w oczach społeczności.
Swego czasu, jeszcze przed zmianą dokumentów a już przedstawiając się męsko, rozmyślałem z ówczesną partnerką o zawarciu podobnego związku, gdy tylko nadarzy się okazja. Paradoksalnie korekta oznaczenia płci w dokumentach ułatwiła nam możliwości – zaledwie pół roku później w oczach państwa polskiego byłem mężczyzną. Mogliśmy zawrzeć małżeństwo. Uzgodniliśmy wtedy, że ślubu nie weźmiemy dopóki Polska nie wprowadzi instytucji związków partnerskich. Ponad cztery lata później wzdycham nad możliwościami, które dała mi wtedy korekta oznaczenia płci w dokumentach. Dzisiaj, będąc z partnerem o identycznej płci prawnej jak moja, o takiej możliwości mogę jedynie pomarzyć, mimo że sam jako osoba niewiele się zmieniłem, zmienił się jedynie mój status prawny.
Być osobą transpłciową w Irlandii
Gdy wiosną 2011 roku wybieraliśmy kraj, w którym miała odbyć się kolejna Transpłciowa Rada – Transgender Council – wciąż wiedziałem stanowczo za mało o sytuacji osób transpłciowych w tej części świata. Idąc za stereotypem Lepszego Zachodu, sądziłem, że niewiele rzeczy może okazać się gorszych niż w naszym ogródku. Dzisiaj nie wiem, czy powinienem się cieszyć, czy smucić, skoro nie miałem racji. Być może cispłciowe osoby LGB mają się obecnie w Irlandii świetnie albo – jak niekiedy słyszę – o wiele lepiej niż w Polsce. My natomiast – osoby transpłciowe bez względu na nasze tożsamości seksualne – mamy się najgorzej, jak tylko można.
Według przygotowanej przez Transgender Europe mapy ukazującej sytuację osób transpłciowych w Europie Irlandia jest ostatnim z zachodnich państw, które nie umożliwia korekty płci jako takiej. W Unii Europejskiej towarzyszą jej Litwa, Słowenia oraz Bułgaria.
Z jakichkolwiek praktyk i możliwości prawnych, wspominanych jako odpowiednie dla osób transpłciowych kraj ten umożliwia zmianę imienia. Aby żyło się lepiej – nieustannie pod okiem urzędów i społeczeństwa, napotykając przeszkody niemal w każdym momencie ezgystencji jako człowiek pomiędzy innymi.
Na szczęście zakres obowiązków organów ds. równości obejmuje również osoby transpłciowe. Więcej to niż w Polsce.
Dwadzieścia lat walki o prawne uznanie
Gdy w roku 1992 dr Lydia Foy zdecydowała, że zakończyła proces tranzycji zgodnie ze swoją wolą, wystąpiła o zmianę aktu urodzenia tak, aby odzwierciedlał jej preferowaną płeć. Mimo że była w stanie zmienić imię, nadal nie otrzymała decyzji o zmianie oznaczenia płci. Wszystko niezgodnie z orzeczeniem Najwyższego Sądu z 2007 roku, w którym jednoznacznie stwierdzono, że taki stan rzeczy jest niezgodny z Europejską Konwencją Praw Człowieka. Decyzja Sądu nie spotkała się jednak z reakcją ze strony władz Irlandii i dlatego też, zgodnie z zapowiedzią jaką złożyła podczas Transpłciowej Rady, dr Foy rozpoczęła ponowną prawną walkę o uznanie zaledwie pięć miesięcy temu.
Dziś – po dwudziestu jeden latach od pierwszej próby wywalczenia przez dr Foy odpowiedniego oznaczenia płci w dokumentach – projekt prawa regulującego uznanie płci dopiero wkracza do irlandzkiego parlamentu. I choć przygotowano go w zgodzie z najnowszymi standardami praw człowieka, trudno zapomnieć, w jaki sposób władza starała się zwodzić zarówno środowisko osób transpłciowych, jak i organizacje działające na ich rzecz. Pierwsze zapewnienia o wprowadzeniu jakiejkolwiek procedury natychmiast spotykały się z entuzjamem.
Wkrótce jednak okazało się, że prawo zawierać ma konieczność rozwodu – a zatem zależałoby od procedury, która w Irlandii (ze względu na bardzo skomplikowane regulacje) może trwać nawet do pięciu lat, włączając w to separację zarówno osób pozostających w związku, jak i dzieci od jednej z nich oraz diagnozy transseksualizmu. Prawo takie składałoby się z dwóch punktów, których aktywistyczne grupy chciały uniknąć i które bez wątpienia nie idą w parze z międzynarodowymi standardami praw człowieka, a jedynie utrwalają patologizujący i arodzinny obraz transpłciowości.
A jednak można…
Projekt prawa jednakże powstał. I na podstawie założeń przedstawia się wręcz imponująco, biorąc pod uwagę, że jeszcze we wrześniu zeszłego roku wszyscy razem protestowaliśmy przeciwko wspomnianym propozycjom. Z gorzkim uśmiechem wyśmiewaliśmy minister Burton, która naprawdę wierzyła, że proponuje irlandzkiej transpłciowej społeczności to, co najlepsze.
Dziesięć miesięcy później Anna Grodzka poprowadziła Paradę w Dublinie.
Jeśli wspomniane prawo przejdzie drogę legislacyjną w niezmienionym kształce, wtedy będziemy mogli powiedzieć, że jesteśmy sto lat za Irlandią.
Przynajmniej w tematyce uzgodnienia płci.
Leave a Reply